Lieselotte nie odpowiedziała, ponieważ zaczęła zastanawiać się, czy to miejsce, ten czas i wszystkie te wydarzenia to nie jest kontynuacja snu? Gdy zasnęła, po rozmowie z Joachimem, nie był to normalny sen. Wprawdzie jej ciało zapadło w letarg, jej umysł dawał o sobie znać. Mogłaby przysiąc, że słyszy kogoś krzątającego się po pokoju. Jej kończyny leżały jednak bezwładne niczym kłody. A płuca nadymało powietrze, niczym balon, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Jedyne, co jej pozostawało, to czekać, aż to wszystko przeminie.
W momencie, gdy kojący głos Joachima wybudził ją ze snu, miała ochotę wyściskać go za to. Nie wiedział nawet, przez co przechodziła tej nocy. Nim jednak zdążyła mu o tym powiedzieć, spojrzała za okno. Dopiero świtało. Mocno zaskoczona popatrzyła na partnera, lecz on nie chciał zwlekać ani chwili dłużej. Nawet w drodze nie był skory na wyjaśnianie czegokolwiek. Lieselotte pozostawało więc znów czekać. Na to, co miał przynieść los...?
I tak oto, w tych przedziwnych okolicznościach, znalazła się na brzegu wyspy owianej mglistą aurą. Gdzieś w oddali słychać było skrzekot żab i szum szuwarów. Lieselotte stała w swoim modnym płaszczu, brodząc kozaczkami w błocie. Czuła, jak woda przesiąka jej przez podeszwy.
- Joachim, kto to jest? – zanim Lieselotte zdecydowała się zrobić choć krok do przodu, odwróciła się do Joachima i rzuciła do niego przyciszonym głosem, zdradzającym wściekłość zmieszaną ze strachem. – Co się tutaj dzieje, do cholery? – zapytała, ledwie panując nad swoimi emocjami. Najpierw jakaś łódka, która zapewne rozpadnie się, zanim będą mogli dopłynąć nią z powrotem do brzegu, a teraz jakaś kobieta, która wydaje się czekać na nich o tej godzinie nad ranem. – To jest ukartowane?